Jeszcze będziecie mieć dzieci, nic straconego…
Może lepiej, że tak się stało… bo gdyby urodziło się chore…
Niedługo spróbujemy raz jeszcze…
W obliczu poronienia trudno dobrać odpowiednie słowa. Rozmowa z kobietą, która straciła dziecko wywołuje lęk. Często nie wiemy jak się zachować, co powiedzieć, jak wesprzeć. Jest to trauma nie tylko dla kobiety, ale także jej partnera i najbliższej rodziny. Często nieprzemyślane słowa wywołują jeszcze większy ból. Oczywiste jest, że nie wypowiadamy ich złośliwie, jednak w tej sytuacji mogą pogorszyć stan matki pogrążonej w żałobie. Najistotniejsza jest obecność. Kobieta musi mieć świadomość, że nie jest z tym sama, że MA PRAWO do płaczu, do przeżycia żałoby. Zamiast słów: nie płacz, z czasem zapomnisz… lepiej przytulić, złapać za dłoń, pozwolić łzom płynąć.
Poniżej znajduje się list napisany przez kobietę, która straciła dziecko w czwartym miesiącu ciąży. List został napisany jakiś czas po poronieniu. Jest pełen emocji i bólu, jednak czytając go, możemy choć trochę zrozumieć to, czego doświadczają kobiety po stracie dziecka.
Pamiętam ten dzień, w którym pełna entuzjazmu wybrałam się na kolejną wizytę do ginekologa. Lekko pobolewało mnie podbrzusze, lecz wszyscy zapewniali, że to normalne. Podczas badania poczułam niepokój, ponieważ lekarz badał mnie dość długo. Milczał. Po chwili usłyszałam słowa „Nie mam dobrych wieści. Nie wyczuwam tętna. Dziecko nie żyje. Wypiszę Pani skierowanie do szpitala. Proszę się ubrać”.
Nie dotarło to do mnie. Ubrałam się, wzięłam stosowne dokumenty i wyszłam. Już poza gabinetem te słowa w mojej głowie zaczęły wybrzmiewać ponownie. „Nie wyczuwam tętna. Dziecko nie żyje”… Nie rozumiałam. Jak? Serce po prostu przestało bić? To nie mogło mi się przydarzyć. Przecież o siebie dbałam, przecież miało być tak… pięknie.
Cały mój dotychczasowy plan na życie legł w gruzach. Moja nadzieja odeszła, zanim się tak naprawdę pojawiła…
W szpitalu położono mnie obok kobiety z pięknym, ciążowym brzuszkiem… Jak przez mgłę pamiętam jej opowieści „to była wpadka, ale trudno… jest to jest”… A mi pękało serce… W głowie myśli: Dlaczego ja? Dlaczego nie na przykład ona, tylko ja?
Dostałam tabletkę na wywołanie porodu. Miałam czekać. Gdy zaczęły się bóle, dostałam „głupiego Jasia”… Dalszy etap pamiętam już jak przez mgłę. Pod wpływem ogłupiającej substancji widziałam, jak lekarz wyjął ze mnie to małe ciałko i włożył do słoika. Zadano mi wówczas pytanie: „Co Pani chce zrobić z ciałem? Czy chce Pani je oddać do badań histopatologicznych, czy pochować?” Zamarłam. Nie byłam przygotowana na to pytanie. Nie miałam świadomości, że normalny pogrzeb także wchodzi w grę. Nikt prędzej mnie o tym nie poinformował. Ciałko mojej kruszynki oddałam do badań.
Po powrocie do domu czułam pustkę. Mimo obecności męża, rodziców, ból po stracie był niewyobrażalny. Nie mówcie kobiecie po poronieniu, że kiedyś ból minie. On nie minie nigdy. Możemy go oswoić, nauczyć się z tym żyć, jednak zawsze będzie w naszym sercu pewna pustka, której nie będziemy w stanie zapełnić.
Najbardziej bolesne były słowa:
„Jeszcze będziecie mieć dzieci, nic straconego…”
„Może lepiej, że tak się stało… bo gdyby urodziło się chore…”
„Niedługo spróbujemy raz jeszcze…”
Doskonale wiem, że mogę mieć jeszcze dzieci. Wiem, że możemy spróbować raz jeszcze. I jeśli do tego dojdzie, będzie to zapewne równie silna miłość. Jednak dziecka, które nosiło się pod sercem, którego bicie serduszka słyszałam, które obserwowałam podczas badań USG nie da się zastąpić ot tak. Ten mały człowieczek był cząstką mnie. W sercu pozostanie na zawsze.
Trzeba rozważnie dobierać słowa, próbując pomóc. Przyjaciółka powiedziała mi pewnego dnia: „Nie umiem wyobrazić sobie bólu, jaki masz w sercu. Nie umiem wyobrazić sobie Twojej straty. Chcę tylko byś wiedziała, że zawsze możemy razem popłakać. Łzy nie są niczym złym. Oczyszczają… Choć nic nie odbierze Ci bólu, mogę spróbować nieść go z Tobą”. Przepłakałyśmy wtedy razem całe godziny. To było to, co było mi potrzebne. Obecność. To najwięcej, co mogłam wtedy dostać.
Dziś się spotykam z pytaniami „Kiedy w końcu postaracie się o dziecko?”, „Chyba już czas, przecież sytuacja nie musi się powtórzyć”… Denerwuję się tym. Nie czuję potrzeby tłumaczenia , że to ja mam być na to gotowa, a nie wszyscy wokół.
Tu najważniejszy jest czas. Bardzo łatwo się ocenia i patrzy z zewnątrz. Nie oceniajmy. Nie próbujmy stawiać się w sytuacji, w której sami nigdy nie byliśmy. Odstawmy na bok mądre teksty pocieszenia na rzecz towarzystwa, wsparcia, czy nawet wspólnych łez. Bo czasem być – to najwięcej, co można dać.
Pożegnałam się z moim maleństwem wierszem:
Miałeś być małym księciem pośród nas, miałeś spać w białej pościeli i błękitnych śpioszkach. Miałeś wzrastać i poznawać wielki świat, a ja chciałam patrzeć w Twe radosne oczka... Miałeś z głośnym krzykiem przyjść na świat i oznajmić : oto jestem z Wami! I zatrzymać miałeś wtedy czas byśmy mogli żyć wiecznie marzeniami... Ale Bóg miał dla Ciebie inny plan, Zabrał Cię po cichu z mego łona. Wraz z mą krwią odszedłeś cicho tak i wierzyłeś, że ten ból kiedyś pokonam... Mój Marcelku, bo tak w sercu Cię nazwałam, bądź Aniołem moim pośród burz. Już na zawsze w sercu Cię schowałam i masz miejsce tam, gdzie Anioł Stróż... Ciągle czuję Cię pod sercem, mój Malutki Nadal w sercu mym mieszkanie masz i choć świat nie ujrzał nigdy Ciebie to na chwilę przestał... przestał istnieć czas...
wzruszające… lecz trudno dobrać odpowiednie słowa by skomentować … aż mi się łezka w oku zakreciła…
Ja straciłam moje maleństwo w 39 tygodniu…. pojechałam rodzić i usłyszałam taką samą diagnozę 😥
Minęło już 11 lat a ból na wspomnienie o córeczce nadal jest ogromny. Naprawdę rozumiem i z całego serca współczuję autorce listu
Pozdrawiam serdecznie i trzymaj się jakoś.
my też straciliśmy naszą córeczkę. Pewnie nie umiem do końca pojąć co czuje moja żona, ale ja, jako tata też mam wielki ciężar na sercu i przeżywam żałobę. Niestety, to się w obecnych czasach zdarza bardzo często.