Czy kolejki do lekarzy kiedyś się zmniejszą?

Po 30 latach od upadku komunizmu w Polsce kolejki do lekarzy ciągle stanowią zmorę pacjentów. Czy kiedykolwiek uda się rozwiązać ten problem? Kolejne rządy obiecują radykalne zmiany i podejmują spektakularne akcje. Niestety zazwyczaj kończy się na obietnicach. Sytuacja może ulegać dalszemu pogorszeniu ze względu na sytuację demograficzną, bo odsetek ludzi starszych się zwiększa, a to oni najczęściej korzystają z opieki zdrowotnej

Problem miało rozwiązać wprowadzenie sieci szpitali. PiS w swym programie obiecywało znaczną poprawę jakości świadczonych usług medycznych. Politycy tej partii zarzucali poprzednikom doprowadzenie służby zdrowia do ruiny. Rzeczywiście w 2015 r. kolejki do lekarzy były ogromne. Dotyczyło to głównie lekarzy specjalistów. Czy jednak po 4 latach rządów PiS sytuacja uległa poprawie?

Przeciwnicy partii rządzącej twierdzą, że kondycja służby zdrowia pogorszyła się. Na portalu TVN24 można było przeczytać: „Prawo i Sprawiedliwość szło do wyborów w 2015 roku z planem uzdrowienia systemu ochrony zdrowia. NFZ miał być zlikwidowany, kolejki do lekarzy skrócone, a wszystko usprawnić miała tak zwana sieć szpitali. Jak pokazują dane z sierpnia tego roku [2019], w ciągu czterech lat rządów PiS kolejki wydłużyły się o blisko półtora miesiąca. Ponad miesiąc dłużej czekamy też na gwarantowane świadczenia zdrowotne”.

Podstawową przyczyną kolejek do lekarzy są limity narzucone przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Prawo i Sprawiedliwość przed wyborami 2015 r. zapowiadało jego likwidację, do czego jednak nie doszło. Część specjalistów uważa, że pozostawienie NFZ stanowiło jednak lepsze rozwiązanie niż jego likwidacja, bowiem pieniądze, które trafiają do budżetu państwa, mają skłonność do „rozpływania się”. Zazwyczaj trafiają na inne cele niż te, na które zostały zebrane.

Co powoduje kolejki do lekarzy?

Statystyki wyraźnie pokazują bezskuteczność zabiegów kolejnych rządów usiłujących zlikwidować kolejki do lekarzy. Jak wynika z cytowanego przez portal Money.pl Barometru Fundacji Watch Health Care, w ciągu ostatnich 9 lat czas oczekiwania na wizytę podwoił się. Na wizytę u endokrynologa trzeba czekać średnio 2 lata, a u kardiologa – prawie rok.

Sytuację ma poprawić zniesienie limitów NFZ na wizyty do neurologa, kardiologa, ortopedy i endokrynologa. Wcześniej zniesienie limitów na operacje zaćmy doprowadziło do radykalnego zmniejszenia się liczby oczekujących. Zmiana ma wejść w życie od marca i kosztować budżet państwa dodatkowe 300 mln zł. Niestety zniesienie limitów dotyczyć będzie jedynie pacjentów, którzy odwiedzają przychodnię specjalistyczną po raz pierwszy. Po ustaleniu przez specjalistę metody leczenia pacjent znowu trafi pod opiekę lekarza rodzinnego. Rząd planuje również zwiększenie stawki za nowego pacjenta. Obecnie specjalista otrzymuje już o 50 proc więcej pieniędzy w przypadku pierwszej wizyty, a od marca stawka ma jeszcze wzrosnąć o 17 proc.

Tygodnik „Polityka” zwraca jednak uwagę na pewną niekonsekwencję. „Zniesienie limitów oraz wyższa wycena będzie kosztowała NFZ ok. 300 mln zł. Ale w 2018 r. ten sam NFZ obciął wydatki na leczenie specjalistyczne aż o 1 mld zł. Czyli nawet nie jak w dowcipie o kozie, bo oddał zaledwie cząstkę. Skoro więc w 2020 r. fundusz ma zamiar wydać na leczenie specjalistyczne mniej niż w 2017 r., to pacjenci czekający miesiącami z pewnością nie mają się z czego cieszyć” – czytamy w nim.

Dotkliwy brak lekarzy

Ogromnym problemem – jak z kolei podkreśla portal Money.pl – pozostaje brak lekarzy. Naczelna Izba Lekarska szacuje, że jest ich o 68 tys. za mało. W ciągu ostatnich 5 lat ich liczba zwiększyła się wprawdzie o 11 tys., ale problem nie został rozwiązany. Zwiększenie limitów przyjęć na studia medyczne również nie od razu odbije się na statystykach. Pod względem liczby lekarzy na 1000 mieszkańców na tle innych państw Unii Europejskiej Polska znajduje się poniżej średniej. Dla UE średnia wynosi 3,6, podczas gdy u nas na 1000 mieszkańców przypada 2,4 lekarza.

Jak podaje portal Money.pl, w szpitalach najbardziej brakuje psychiatrów, onkologów i hematologów dziecięcych, anestezjologów, chirurgów onkologicznych i specjalistów z zakresu chorób płuc u dzieci. Nawet jeśli limity przyjęć zostaną zniesione, przychodnie państwowe nie będą mogły przyjmować znacznie więcej pacjentów z powodu braku specjalistów. Ci ostatni wolą pracować w placówkach prywatnych, ponieważ otrzymują za to większe wynagrodzenie. Ceny za prywatne wizyty od kilku miesięcy wzrastają w szybkim tempie.

Trzeba dodać, że problemy ze specjalistami nie dotyczą tylko Polski. Każdy, kto leczył się w Wielkiej Brytanii, wie, że kolejki do lekarzy specjalistów w tym kraju również są długie. Ponadto lekarz pierwszego kontaktu wykonuje tam o wiele więcej diagnoz specjalistycznych niż u nas. Jest więc jednocześnie pediatrą i ginekologiem, a do specjalisty kieruje jedynie najcięższe przypadki. Niestety taka metoda odbija się czasem negatywnie na diagnostyce.

Wojciech Ostrowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.